Walentynki, miłość i reprodukcja
Raz w życiu kiedyś się zakochałam. A było to dawno i daleko, i nie było prawdą. Jestem kobietą zrzędliwą, czasami zgorzkniałą i niechętnie patrzącą na zakochanych ludzi, a patrząc na nich widzę "anioły i amory" i okazując sobie publicznie uczucia to tak jakby bezwstydnie chodzili nago po ulicy. Lubię kolor czerwony, ale nie wszędzie...uderzając i rażąc mnie w oczy jak narkomana będącego na głodzie, a jestem nim.
Jestem narkomanem na głodzie potrzebującym się zakochać i dlatego też nienawidzę walentynek. Ignoruję ten dzień co roku od kilku lat bo nie jestem w nikim zakochana, nie byłam zakochana i podejrzewam, że długo nie będę. Ale czy naprawdę tak zależy całemu otoczeniu na moim zakochaniu? Czy muszę dostać od faceta kwiatka gnijącego mi w wazonie przez następne sześć tygodni, czy muszę dostać czekoladki, aby najeść się nimi, czy muszę dostać misia bo nie mam do kogo się przytulać, czy muszę dostać największego w mieście lizaka w kształcie serca świadczącego jak bardzo ktoś mnie kocha? Mam to gdzieś...
Czasami w ogóle zastanawiam się nad pojęciem "miłość" i w każdej z analiz sprowadza się ono do seksu więc patrząc trochę abstrakcyjnie miłość to seksualny pociąg do innej istoty żywej, i tutaj się zatrzymam. Dlaczego pociąg seksualny u każdego innego ssaka sprowadza się tylko do reprodukcji, a z człowiekiem miałoby być inaczej? Otóż powiem Wam , że nie wiem bo ja osobiście w miłość nie wierzę, tylko we wspólne porozumienie się i życiowe chodzenie na kompromisy - w łóżku też.
Dodaj komentarz