Smażone naleśniki
Zazwyczaj pierwsze są do kitu, ale dalej idzie jak z płatka. Tak jak wszystko co pierwsze, nieznane i pod znakiem zapytania, może okazać się chłamem. A tu, wiadomo, mąka, mleko, woda, jaja. Tylko w jakiej proporcji? Czego jest za dużo, czego jest za mało. Kwestia wprawy i doświadczenia. Potem tylko dobra patelnia, dobre oko autora i można smażyć. Co niektórzy przewracają je w powietrzu, ale to dla wtajemniczonych. Nadzienie wedle gustu, na słodko, z dżemem, z jabłkami, na ostro, z mięsem, z farszem do krokietów. Ale te cudownie potencjalnie naleśniki są tylko pretekstem do szerszego spojrzenia na świat.
Niekoniecznie to, co jest dobrze dobrane, w odpowiednich proporcjach, a nawet wspaniale usmażone, może być smaczne i do zjedzenia. To tak jak dbasz o kogoś całymi latami, dobierasz, przebierasz, starasz się, by z całego tego dbania wyszło coś fajnego. Potem jeszcze smażysz tego kogoś w ferworze chwały. Próbujesz łechtać jego próżność, by "doszedł". I co?Okazuję się, że się usmażył owszem, ale za bardzo. Spalił się ten ktoś i jest do niczego. Na nic twoje starania. Chciałbyś coś uratować, wyjąć "nadzienie". Niestety zostają tylko flaki, przepraszam powłoka lub w naleśnikowym nazewnictwie"ciasto".